Bunt straconego
Dzikie kwiaty, gdy błagały – zmienił w paprocie z lasu
Jak nasiona kiełkowały – skrył je w kolumnie czasu
Z warg swych wyjął dwie iskry, trzymające się w objęciach
Co z marnotrawstw tych powstanie? Nie miał wcale pojęcia
On był piaskiem, a my więźniami klepsydrowej klatki
Spoglądał jak giniemy podczas naszej, ciężkiej walki
Pewną prawdę poznało każde, choćby ranne źrebię
Czas pozostawił nas słabych i skazanych na siebie
Jak w dłoni zaciskamy zdjęcia, wówczas po nie sięga
Wchłonie wszystko, w proch obróci – tu tkwi jego potęga
Nie na grabarza, lecz na czas, przypada mroczna męka
By szkarłatnym piaskiem przysypywać martwe dziewczęta.
Może dlatego godzina pełną jest krwawej chęci
I nie wstyd jej odbierać ludzi, widząc ich boleści
Zamykać miłość w ciele, które tak trudno wypieścić
Dzielić zakochanych jak księżyc na kosmiczne fazy
Czyniąc go tylko raz pełnym celem własnej ekstazy...
O godzino zła, pochłoń mnie, jeśli tyle chcesz więc dać
Gdyż wątpię dostać od ciebie moc potrzebną mi, by wstać
Zanurzcie się kociaki ze mną w czarną noc śródlecia
Skazani wszak na siebie – jak przez wszystkie te stulecia.
Zig
|