Podróż
Piersi cisnął jak głaz,
jak stela egipska,
jak statua wolności,
fundament budynku żalu.
Nim była świadomość winy.
Dźwięki wirujących myśli
biczowały umysł.
To rozum się samobiczował.
Między bielą a czernią wieczne wirowanie.
Raz
krople rosy spowija ciemność
Dwa
padają z traw ku gruntom
pochłania je odmęt
wód spod sklepienia.
Spod ziemi.
Martwych.
A w głębi?
W głębi już rodzi się płacz.
Widzę.
W jej oczach się kryją jasne kontynenty
ciepłe wyspy w jej dłoniach.
Muszę uważać.
Nie chciałbym jej skazić
przez swoją ciemność.
Odwróć wzrok- ty która masz czyste oczy.
Odwróć wzrok ale podaj dłonie.
Nie musisz patrzeć-uwierz.
Pod twymi oczyma.
Poza twą percepcją.
Poza światłem-są drzwi.
One dopiero wiodą do prawdy.
Otwórz więc drzwi i nie puszczaj
nie puszczaj mych rąk.
Tylko ty możesz ze mnie zdjąć
szatę ciemności.
Więc nim rozsypie się popiołem
daruj mi jedną z twych wysp.
Pragnę ją zabrać w podróż.
Płynę do granicy snów,
gdzie koszmar mieszka wraz z marzeniem
i nie zatrzyma mnie żadna łza.
Stopiłem już lak i przybijam pieczęć
na dekrecie o własnym wygnaniu.
Świat zakreślony rozumem ucieka w dal.
Odchodzę w kłębach dymu po...
zielone ablucje.
Oczyszczam się ogniem komet.
Tadeusz_Gustaw
|