Witaj
Spadł liść uschnięty
ze słabego drzewa na
suchą gałąź co stała się wiekiem.
Urwany sznur w węża się zmienił,
i nocą nie dawał spokoju.
Za dnia zaś go nie widać.
Klamka gdzieś zgubiona była w stercie
liści co pokój wypełniały.
Z boku stał flakonik – w nim uschnięty kaktus.
Szedłem korytarzem ledwo oświetlonym.
Nic nie pamiętałem z swego śniadania.
Bolejąc nad światem,
nic nie dostrzegałem prócz tych pięknych ścian,
we krwi całych.
- Witaj – rzekłem do człowieka,
co sam stał pod parasolem.
Nic nie odrzekł, patrzył tylko
jak kropla z kroplą spadają z brzegu kapelusza.
Te wstrętne marzenia co się nigdy nie spełnią,
łza nie ujawniona,
w ogień wypłakana.
Stary koń żebraka,
ledwo co kuleje.
Pianino dziwaka,
salę wypełnia śmiechem.
|