Widzimisię
Jestem w siódmym niebie,
że dostałam ten świstek,
pożal się boże duperelny,
żeby go treścią wypełnić.
Lubię poić się tym powietrzem tak,
że aż w klatce kłuje
i jak uderza miarowo,
bębni to serce łapczywe,
styrane,
moje.
I tak jak w boga nie wierzę,
tak wierzyłam w lekarzy,
gdy ratowali mi matkę,
matkę boską,
słowo daję.
Na stole zimnym leżała wątła,
ujawniona w pełni,
niczym nieosłonięta,
niczym pierwsza kobieta w raju,
przez którą podobno grzech pierworodny
do usranej śmierci dźwigać będę.
Ten krzyż wstydu.
Czułam, że mi ten stwórca krucyfiksem wyrył na czole ''niegodna miłości''.
Szarpałam się z nim długo,
wielokroć wracałam,
waląc pięścią w klatkę,
że aż do serca się przedzierałam
i ''moja wina, moja wina...'',
aż się wyrwałam.
Może ja po prostu panie
nie jestem godzien,
abyś przyszedł do mnie
i niech tak zostanie.
Przepraszam, Tato
mura
|