Duality

Dwa słońca. Tak zimno.
W ciemności swą drogę wycina,
Ktoś idzie wszechświatem wolno,
Modli się. Przeklina.

Zgubiony. Niepewny.
Wciąż idzie, po drodze coś zbiera,
Przez cały dzień on był bierny,
Brak łzy. Znów wyciera.

Tam drzwi. Przed nimi.
Ktoś stał z podniesioną ręką,
Słyszy czyjś śpiew naiwny,
Nie puka. Otwiera.

Sam mrok. On widzi.
Wyciąga z kieszeni lampę,
Rozpala w niej martwe bicie,
Ćmy światło. Słabe.

Bez cieni. Jest ciało.
Z serca wyrywa się litość,
Dwa ptaki śpiewają nie śmiało,
Nie słychać. Fałszywość.

I świt. Wieczny księżyc.
We krwi cały szczęściem oblany,
I w dobro, i w zło chciałby wierzyć,
Nie ufa. Nie ranny.

Wciąż ćma. Jasny dzień.
Dwie dłonie wgłębiają się w klatę,
Wyciąga z pod chmur serca cień,
Ukrywa. Przed światem.

Zobaczył. Pokazał.
Na ramię spadł promień niewdzięczny,
Do głębi całego spalił od razu,
Podzięka. Na wieczność.

I wyszedł. Opuścił.
Nie wrócił z podróży do nieba,
Ćmy ciało ze światłem w duszy,
Nie było. Nie trzeba.

Znów idzie. Obiera.
Wzrokiem tak żąda on światła,
W milczeniu usta ciągle otwiera,
Oczami. Przemawia.

Nie chodzi. Nie szuka.
Tajemnice są znane i drogi otwarte,
Przy drzwiach swoim krzykiem puka,
Tam pusto. Na zawsze.


Levros

Średnia ocena: - Kategoria: Inne Data dodania 2018-08-11 12:50
Komentarz autora: Jest to moja pierwsza próba napisać coś w języku polskim. Nie wiem, czy dobrze mi to wyszło, ale jest jak jest)
Napisz wiadomość Dodaj do listy znajomych Strona glówna Levros > < wiersze >
Aby dodać komentarz zaloguj się
E-mail Hasło Zarejestruj się