Tak zwane wyznanie (Darkness's shining inside us)
Tamtego dnia założyłam obrączkę z Nocy Kairu,
a płonący ogień kamfory przypieczętował mą miłość
z nicością. Był to jedyny kapłan stroniący od sztukaterii lęku,
złotnictwa naiwności i gzymsów wyrzeźbionych w skale
ludzkiego zezwierzęcenia.
Splamiłam modlitewnik gorącym czajem
zachwycając się mantrą, że wszystko jest święte
i nieświęte zarazem.
Widziałam wtedy jak odważne wersety świętych ksiąg,
spisane przez najświętsze i najodważniejsze umysły
tak zwanej najświętszej przeszłości, wrzeszczały i
wypluwały z siebie biblijne tak zwane nakazy.
Ja się tego wyrzekam! – krzyknęłam w ich stronę
– Dajcie mi pustkę! Pragnę oczyścić swój umysł
Widziałam też ludzi, którzy jak padlina są zamknięci w żywicy
bożka drzewnego i jego haremu puszczalskich driad.
W żywicy spływającej z jego warg jak perły, które zostają rzucone
przed tak zwane wieprze w najlepszym wszak tak zwanym razie.
Tego też się wyrzekam! – krzyknęłam w stronę lasu
– Dajcie mi pustkę! Bym mogła nasycić swoją wyobraźnię
Pustki mi nie dali, więc sama ją wzięłam – sama nazwałam,
sama posiałam i na żarnach samotnej ekstazy sama zmieliłam.
Ja – sama! I czaj z tej pustki sama zaparzyłam, by zrozumieć, że
Świat stworzony przez moją percepcję czyni mnie jego Bogiem.
Zig
|