''Dzień siódmy''

„A kiedy ukoÅ„czyÅ‚ Bóg swe dzieÅ‚o
W szóstym dniu,
Odpoczął w dniu siódmym po całym dziele
Którego dokonaÅ‚.”
(Rdz 2,2)





Choć jest jedna z wieloma się liczy
I choć od Pana pochodzi nie zna nad siebie pana.
A słodycz jej taka, iż nie ma większej słodyczy.
Oto miłość żywa, wierszem pisana.

Za czasów to było, gdy chadzałem najemnikiem,
Rzemiosło docierając ostrzem własnej szpady.
A wśród zbójów byłem największym zbójnikiem,
Pojawiwszy się wszędzie w poszukiwaniu zwady.

Serce miałem do ręki podobne, bo twarde.
Armia królewska po krainach mnie szukała.
A uczucia wśród marności, miałem marne.
Istota każda póki żywa mnie się bać musiała.

Razu pewnego wyszedłem z szałasu,
Mając jeno nóż przy boku
I tak spacerujÄ…c sobie skrajem lasu
Stanąłem w olśnieniu, nie dając ni kroku.

Na pagórku zielonym, w rozłożystej lipy cieniu,
Stamtąd właśnie światło owe biło.
A zarzekam się na głowę, w swoim imieniu,
Ujrzenie to mnie wielce poruszyło.

Na dwójkę kochanków patrzyłem uważnie,
Ich historia mnie się malowała.
Kochanek kochankę ściskał nierozważnie,
Ona zaś jemu do ucha szeptała.

Czemuż znaleźli tak miejsce odludne?
Gdzie nawet zwierzyna nie chadza.
Kwiaty i drzewa, czy to nie jest nudne?
Cisza zaś postarza, a nie odmładza.

Ona była ze znamiennego rodu,
Księciem tych krain żywo ręczona.
On zaś zerwany od pługa i płodu
Z wiankiem uwitym, jakiem była to jego korona.

Dlatego właśnie tutaj się kryli,
By ich nie sięgała ręka księcia pana.
Na pagórku zielonym, chwilką się cieszyli,
Miłością co z góry na zagładę skazana.

Dotykał on delikatnie jej ciała,
Co rusz posuwając się coraz głębiej.
Lecz ona wcale tego się nie bała,
Żądając od kochanka coraz to więcej.

Radość się lała z nich całych.
Świerszcze przygrywały w tajemniczej nucie.
I wśród kwiatów tajemnie ospałych,
Kwitło ich wielkie i piękne uczucie.

Tak się turlali żywo wśród trawy,
Uściskiem miłosnym i mocnym złączeni.
W duszach i ciałach szukali zabawy,
Serc ku sobie uległością wiedzeni.

Ja tak ciesząc się tych kochanków radością
Stałem bez ruchu, a jednak smutny.
Chwilą radując, płowy szczerością,
Wiedziałem, że czeka ich los okrutny.

Tak mnie wzruszył ten aspekt istotny,
Pochyliłem czoło przed ich pomnikiem,
A wśród zbójów tak się stałem markotny
Iż zwać mnie poczęli, wściekłym pustelnikiem.

Romans ten jak gra karciana,
W której wszystkie karty znaczone.
Nadeszła w końcu chwila nie chciana.
I umilkły zabawy iskrą natchnione.

Mąż jej, nieobecnością żony przejęty,
Począł za nią podejrzliwym wzrokiem wodzić
I cnotliwością wobec niego poważnie dotknięty,
Zakazał księżniczce z pałacu wychodzić.

Wieczorem leśnymi drogami wiedziony,
Widziałem młodzieńca nie raz i nie sto,
A wzrok jego był na pałac utkwiony,
Gnieciony ciszy ciężarem, zjadany przez zło.

Chodził on w miejsca gdzie razem chadzali,
A widząc to jakże współczułem biednemu.
W tym miejscu gdzie siÄ™ raz pierwszy spotkali,
Siedział i teraz, lecz teraz samemu.

Jak cień wił się zgorszony smutków nawałem,
Często w oczach łzami zalany.
Tamtego dnia będąc we wsi widziałem,
Jak na targ przez ojca został posłany.

Targ miejski zbliżył go w obręb pałacu,
W którym kochanka jego była więziona.
I wtedy zdumiony ją ujrzał na placu,
Na chwilę przez męża z łańcucha spuszczona.

Ich wzroki drogę znalazły od razu,
A mocniej zabiło serce i moje.
I nie bacząc na oczy patrzące z pałacu,
W chwili tej nie wytrzymali oboje.

Po sekundzie ciałami w siebie wtuleni,
GardzÄ…c majestatu szacunkiem,
Na ten moment krótki w siebie wpatrzeni,
Złączyły się usta czułym całunkiem.

Patrzyły na to ludzi tysiące,
Na chwile co szybko minęły,
A gwiazdy od wieków na niebie świecące,
Od zaraz parę kochanków przeklęły.

Przyznaję, szczerze byłem wzruszony,
Że słabości chwili owej ulegli,
A lud tak bardzo był wtedy zdumiony,
Iż bez przeszkód kochankowie uciekli.

Ona biegła jakby na koniec świata,
A on pobiegł tam za nią,
A tam gdzie stróż anioł ulata,
On był dla niej anioł.

Zamilkły głosy w targowym gwarze,
Udzielił książę jednego kazania,
Wezwawszy na komendę wszystkie swoje straże,
Nakazał rozpocząć poszukiwania.

Lecz na nic szukanie owiane hałasem,
Choć przyznam, przez chwilę o nich się bałem.
Są oni od dawna na pagórku za lasem,
Lecz wtedy tylko ja o tym wiedziałem.

Jakieś siły tajemne tam mi pójść kazały.
Zdałem sobie sprawę jaką spłacą cenę.
I wtedy oczy moje ujrzały
Na pagórze, pod drzewem makabryczną scenę.

Ich ręce rany otwarte zdobiły,
A krew czerwona ciekła jak potok lawy,
A ciała pod lipą się w siebie wtuliły,
Ulewając bezwiednie sok swój w otchłań trawy.

Mimo tragedii owej dostrzegłem uśmiechy na twarzy.
A potem ducha zionęli i padli obok siebie.
Miłości tej żadna waga nie zważy,
A duchy ich do dziś tańczą po niebie.

O sprawie już dawno zapomniano,
I już nikt nie pamięta tego miejsca.
Lecz nigdy później takiej pary nie widziano,
I nikt już nie stworzył słownika do języka serca.

Jeśli by kto chciał się na pagórku zaznaczyć.
Pod lipą spocząć i od nieba stanąć wyżej.
Wieczorem tam może dwa duchy obaczyć.
Za dnia jedynie dwa krzyże.





„I bÅ‚ogosÅ‚awiÅ‚ bóg dzieÅ„ siódmy,
i świętym go uczynił,
albowiem odpoczÄ…Å‚ w tym dniu
po całym dziele, które pracą
swojÄ… stworzyÅ‚.”
(Rdz 2,3)



Październik 2007


kojot

Åšrednia ocena: 6
Kategoria: Miłosne Data dodania 2012-06-14 11:25
Komentarz autora:
Napisz wiadomość Dodaj do listy znajomych Strona glówna < kojot > < wiersze >
Chloe | 2012-06-26 22:00 |
długa historia świetnie ubrana w słowa:)
kazap57 | 2012-06-14 21:32 |
potęga słowa i wyrazistość przekazu
Brak komentarzy
Aby dodać komentarz zaloguj się
E-mail Hasło Zarejestruj się