GWIAZDY
Kiedy wieczorem błądzę ulicami miasta,
Oglądając gwiaździste sczerniałe niebo,
Myślę o tym: kto te gwiazdy w przestrzeni zostawił?
Po co ich tyle i dla kogo świecą? Czy nie za dużo ich?
Komu są potrzebne? I czy tylko poetom?
Tyle ich w kosmosie, co planktonu w oceanie.
I to nie jedyne podobieństwo, warto to dodać.
W tej zupie czarnej, jak w oceanie, tak są daleko,
Jakby na dnie były samym lub w czeluści pieczary.
Kto myśli o gwiazdach rozsądnie? Nikt, to niemądre.
Nie dosięgniesz żadnej z nich. Nie podarujesz kochance.
A ta biedna dziewczyna myśli o gwiazdach nim zaśnie.
Co ma począć ten anioł, mając co noc na niebie
Takie cudne świecidełka tylko dla siebie
I nie mogąc dolecieć do nich na skrzydłach?
To przecież straszne, to nieludzkie uczucie,
Mieć przed oczami skarb i nie móc z nim uciec.
Nie mogąc w rączkach popieścić ich delikatnie,
Pomyśl, co kochanka przeżywa w duszy nim zaśnie.
Życie jest okrutnie miłe, bo choć nie może ich dotknąć,
Z każdą nocą nową, spadać będą znowu na jej czoło.
Każdej nocy na pewno je zobaczy,
Za dnia wspominać będzie w rozpaczy,
W obawie, że na zawsze je utraci,
Że nie będzie miała dla nich tyle co wczoraj
Upodobania i odtrąci je bez żalu od siebie,
Wtedy samotne zostaną gwiazdy na niebie.
Odwróci wzrok i powlecze go po ziemi,
Która wierna, lecz twarzy nie opromieni,
Nie skąpie w blasku, nie doda odwagi
Nie rozpali bólu i nie uśmierzy,
Lecz serca nie zamknie w ponurej wieży.
Czy nie jest smutno, ale i błogo, kochance,
Gdy niedostępne dla rączek gwiazdki migoczą,
Gdy drżą przed wzrokiem i słodko się złocą?
Oczy jej zapatrzone w niebo przynoszą tyle rozkoszy,
Gdy ciałko jej rozmarzone, jak gwizdy, to bieli się, to złoci.
Zamieni się w gwiazdę i kiedyś, choć nic o tym nie wie,
Spocznie obok tych świecidełek, zasypiając na niebie.
buffay
|