Oddycham
Oddycham....
Oddycham... Spijam trwogę z wnętrza mojej twarzy.
Wędruje... Wyrzynam znaki na ludzkich organach.
Wariuje... Nie ruszyłem się przecież z miejsca.
Rozmawiam... Tutaj tylko ściany mnie słyszą.
Wykręcają się na zewnątrz i do środka, zawijają i spadają.
Ręce moje, zamknięte w pancerzu, nie słyszą bólu.
Wnętrza dłoni, patrzą na mnie zawistnie. Siedzę, czas tyka.
Wskazówki przelewają się po trójkątnej tarczy nieścisłości.
Zamieniają się w pikę i lecą moją stronę, nie ucieknę przed nimi.
Nie można przecież uciec przed czasem też zrobić się nie da.
Zasłaniam głowę, której wcale tam nie ma. Spoglądam do wnętrza szyi.
Widzę metropolię. Szklane wieżowce, splatają się ze sobą.
Wpadam do środka. To nie bloki, larwy zjadają mnie, zapada się obraz.
Wypluty na drugą stronę. Czerń w koło kręci się napinając liny,
na których żyję dopóki skaczą w górę i w dół, gdy opadną, sprawią
mi rozkosz zaciskająć się w na krawędziach maski, przez której otwory
oczu przebija się mocne światło. Nagle coś wyciąga mnie w górę
to nie światło z maski, to lampa na sali operacyjnej.
Byłem o krok. A jednak, oddycham....
Oddycham, wdzięczny za ponowne życie.
AnalogManInCyberworld
|