Na krańcu
Spojrzała zauroczona, przyoblekając go w uśmiech spłoszony
On wyścielił lasem serce, wrzos pachniał w nim jak szalony
Uwielbiał, gdy śmiała się do malin muskających nagie kolana
Jak zasypiała wtulona w rosę, brzozami cicho kołysana
Potem wołał długo, aż zadrżały czarne struny niemych drzew
Rozszumiał się niepokorny las, głusząc starych dębów śpiew
Pobiegł na oślep, z twardych łez usypując kamienny szaniec
Zmrużył oczy gwiazdom, w mroku dotarł na obłędu kraniec…
Słaniając się pośród wspomnień, podparł dłonią wierną ziemię
Już czas. Odszedł spokojnie, kładąc przed sobą samotne cienie
Pod stopami skrzypiała noc i dźwięczało tylko pośród ciemności
Samotne serce wleczone na łańcuchu z rosy, brzóz i miłości…
Ola
|