Zbyt wcześnie
Miała matula jednego synka,
był jeszcze mały, miał dziesięć lat.
W nim pokładała wielką nadzieję.
On miał rozjaśnić jej wdowi świat.
Gdy po południu wracał ze szkoły
witał go z dala matczyny wzrok.
I się żarliwie o to modliła
aby bezpieczny miał każdy krok.
Pewnego razu wracał jak zwykle.
Ponieważ dobrą nowinę miał
trochę się spiesząc chciał przebiec przejście,
bo się pochwalić tym mamie chciał.
Nagle się rozległ skowyt hamulców,
a jej przewrócił się cały świat.
Na pasach leżał malutki chłopczyk
jakby zerwany zbyt wcześnie kwiat.
Kiedy trzymała jego na rękach
on się uśmiechał przez jakiś czas.
Zdążył wyszeptać: dostałem piątkę.
Potem jak mały płomyczek zgasł.
A na pogrzebie płakali wszyscy.
Koledzy z klasy przynieśli bez.
Nawet na grobach kamienne świątki
nie mogły również powstrzymać łez.
Gdy na mogile złożono kwiaty
nagle spadł z chmury rzęsisty deszcz
i powiadali zebrani ludzie:
to pewnie niebo płakało też.
Teraz gdy matka chodzi na cmentarz
słyszy czasami jak szumi wiatr.
Jej się wydaje, że drzewo szepcze,
że on dopiero miał dziesięć lat.
roman
|