Lament Stańczyka
Błazen w czerwonym ubraniu...
Siedzę na krześle w pustej sali.
Wzrok smutno wbijam w podłogę.
Teraz wreszcie mogę-sobą być.
Rozszedł się tłum dworaków.
Pochlebców,karierowiczów,magnackich synów.
Odszedł król i nie muszę już...
udawać głupca dla ich poklasku.
Oni nie wiedzą. Nie wiedzą co się dzieje w moim sercu.
Jak krwawi moja dusza gdy widzę-klęski Ojczyzny.
Nie wyobrażają sobie nawet jak cierpię...
z błazeńskim uśmiechem na ustach.
Teraz mogę tę maskę zdjąć ze swojej twarzy.
Siedzę w samotności w stroju błazna,a z miną-żałobnika.
Kolejni wrogowie szarpią ciało Rzeczypospolitej,
lecz tutaj wszyscy zamknęli oczy na dobro Ojczyzny.
A ja widzę jak bardzo jej trzeba obrońców.
Widzę już że trzeba ruszać ku niebezpieczeństwu.
Lecz cóż ja jeden poradzić mogę na królewskim dworze?
Kiedy mnie Bóg stworzył nie kanclerzem,a błaznem.
Zostaje płacz. Skrycie lamentu swego w pustej sali.
Rozpacz i większa rozpacz,bo nic to nie poradzi.
Gdybym był jeszcze żołnierzem... Mógłbym polec z honorem.
A tak mi tylko zostało-bawić króla,gdy pęka me serce.
Tadeusz_Gustaw
|