Cienie przywołująca

Jej włosy długie na mroźnym wietrze rozwiane czarne jak kruk.
Na ścianie sypialni mosiądzem róg zdobiony przywołujący z otchłani dusze potępione.
Sufit w gwiazdy i runy pomalowany, podłoga z narysowanym kręgiem.
Zapach ziół się unosi spopielonych.
Jej twarz delikatna jak anioł w bieli, stoi w koronkowej sukni czerwonej.
Srebro z górskimi kryształami zdobią jej uszy.
Jej łoże pokryte skórami wilków,
materią delikatną perskiego jedwabiu.
Na plecach kołczan ze strzałami,
których lotki zrobione z gryfa piór i zatrutymi bazyliszka krwią grotami.

Na jej szyi kosztowny z pereł naszyjnik. Jej usta delikatnie rozchylone, pełnią kształtu czerwone.
Rozkoszna pułapka - z czarnej stali klatka.
A w niej inna z bladym licem niewiasta o włosach złotych jak promienie słońca.
Jej język ostry rozdwojony jak żmija - ripostą jak ostrzem sztyletu zrani.
Jej słowa gładkie jak szkła tafla.
Jej usta ponętne jak róży kwiat,
słodkie jak specjały na konkurs zebranych cukierników całego świata...
Ubrana w purpurowy płaszcz z cyną upiększonymi osiemdziesięcioma siedmioma ozdobami.
Zaklinająca mrok szeptem i cienie przywołująca...

Jest gdzieś, nie wiem gdzie mapa do wolności jej ukryta.
W oknie w pełnię księżyca srebrnego ciemnowłosa wpatrzona
w ręku trzyma łuk z napiętą cięciwą w serce moje wycelowany.
Światło stu dwunastu świec w otchłań niesie mnie,
na plecach szponami i dziobem sowy wydrapane krew toczą rany...
Płynę przez mgłę na drugą stronę
po klucz do tamtej klatki przez szatana na szyi noszony i chroniony klątwą.
W morza łez gorzkich - zmąconą czarną toń, przez zapadnie zatrzymanego oddechem czasu wpadam.
Słyszę twój ciepły głos i oddalam się – kuszony.

Lekka morskiego wiatru bryza sypie w oczy piachem jak jedwabna nić twarz delikatnie tnie.
Szum fal wkrada się cicho i chce ukoić ból skronie przeszywający podsyłając upiora
o twarzy przeszłości gorącego lipca stworzonej miłosnej perypetii.
Lecz już za późno jest na słowo „przepraszam” – zniewolony jeszcze usłucham.
Nie chciałaś poznać prawdy, którą matka oszczerstwem splamiła a
kłamstwem stawała się w twoim małym zdawałoby się poukładanym świecie.
Bolało cię, gdy widziałaś chore owładnięte chciwością własne dłonie
w co twój świat się przeistaczał...
Nie chciałaś żyć już tam we własnym piekle resztki uczuć wygotowane
wśród cieni wspomnień, które zabijały nas... narodziła się nowa twoja twarz...
Ty już nie zaczniesz normalnie żyć...bez duszy na dnie kielicha goryczy utopiona...

Zimny dreszcz przeszył ciało niepewnością obezwładnione w złości.
W labiryncie myśli tysiąca szukam odpowiedzi i wskazówek by ją uwolnić.
I nagle stało się: drzwi otwierają się...Zapadam w sen i znikam gdzieś...
dotykam chmur widzę jej oczy i słyszę ten szept... Odchodzę - nie wiem gdzie...
otwieram oczy - w dłoni przeklęty klucz...na policzku ciepło ust złotowłosej zostawiło ślad...



feniks

Średnia ocena: - Kategoria: Inne Data dodania 2014-03-06 15:04
Komentarz autora:
Napisz wiadomość Dodaj do listy znajomych Strona glówna < feniks > wiersze >
Aby dodać komentarz zaloguj się
E-mail Hasło Zarejestruj się