Ogród
biegnie a drzewa kolebią się
liście popychane przez wieloramienną bryłę
naciągniętą jasnym, przybrudzonym materiałem
róże uderzają o jego kolana
on, jeszcze wtedy, gdy stał
między prętami ogrodzenia
w czystych spodniach
równo przyciętych włosach
nie myślał o tym
by je tam zamknąć, nakryć dłonią
nie myślał o tym
by w nie dmuchnąć
nie, nie myślał o tym
by wszystko podrapać
by wszystko zgiąć, złożyć, zgnieść
(łącznie z tym co ma na sobie)
by rozwiesić swoje ubranie
i patrzeć jak miota się w tej pieczarze
chciał tylko popatrzeć
jak owady przylegają a potem
odklejają się od tych słupów, drążków
kładek, mostków
jak przesuwają się kolce
jak przeskakują ponad ścieżką
rozszerza się ta szpara w nodze
wydłużają się igły na dłoni
po łodydze przechodzi biedronka
w dole rozpłaszczony but
biegnie ale wolniej
odsuwa stopą rośliny i je przeprasza
przykłada do wierzchołków swój czarny palec
machając do motyla na wąskiej ławie
unosi nogawkę, zwija koc
Pablo
|