Lew
przybył zdjął książki dmuchnął
w tancerzy złote litery tuż nad nimi
wygnali go ludzie
ale wrócił
zeskoczył i wlazł
na gablotkę ojca na księgi
na kolumny dźwigające strony
zeskoczył i wślizgnął
się pod słońce o długich promieniach
między kredens a etażerkę do tego
rowu wysłanego pogniecionymi kartami
odsuwał tancerzy powoli
ojciec grzmiał ale kroku nie zrobił
przybył wkroczył na fotel
z którego wysypywały się każdego ranka
gromady lśniących żołnierzy
teraz ten szałas na środku salonu
wsparty przez potężne konary
z wieżyczką z bali grubych jak ten filar
(wspinają się szeregiem aż pod sam strop!)
przybył po regale z uniesionym pazurem przeszedł
położył się przy największym z ognisk
Pablo
|