Poemat lunarny
Nad ranem fantazje odpływają
tą samą rzeką, którą przypłynęły
pod powieką zmrożone
chłodem realizmu
mimetyzmu błędnego nihil.
Dajcie trumnę martwym snom
poległym w wiwacie, lecz
wy dnie, a nie noce – czy dla
marzeń urnę macie?
Nihil. To brzmi dumnie.
Nihil. To brzmi święcie.
Nihil to sakrament i
herezja jednocześnie.
A wszystko jest święte,
co zamknięte
w labiryntach nocy i
utkane na zboczach
sandrów
pajęczyną archetypów lub
nicią oleandrów
Świt widmem tam, gdzie cień
światłem w swym karacie, lecz
wy dnie, a nie noce – czy
marzeniom hołd oddacie?
Tym o fioletowej krowie
Tym przeciw fioletowym krowom,
i o prostytutkach z Brackiej
i tym o samotności, która
sadza nas na łożu śmierci, a
śmierć jest nam obcą wtedy,
niemniej niż inni śmiertelni
Nihil to przemiana i nihil to podróż
Uchwyć piórem mentalność
Świadomość swą odłóż
Otwórz trumnę ze snami
jak pudełko z zabawkami
I znajdź w nim pozytywkę
Nakręć ją minionym rytmem
Rytm wystukaj na pamięć,
tak przynajmniej z parę razy,
wtem w fantazji odnajdziesz
strumień nie przypadków,
acz ekstazy
Zig
|