Eric Rofhoff
Zachowujesz się jak członek podupadającej orkiestry mandolinistów.
Z jesiennymi liśćmi dębu na głowie po wrześniowym koncercie.
Z resztkami bigosu między zębami podanego artystom na plastikowych talerzach.
Jedynie szpaki zuchwałe, od niechcenia nucą melodię z koncertu, wolno się wznosząc nad
amfiteatr z plecakami pełnymi taniego węgla oraz trocin opałowych.
Po piętnaście euro na głowę za występ, nie budzi zachwytu .
Ślina zaś cieknie, na myśl o wódce na troje pitej, za chwilę w autobusie wracając do domu
oraz dłoniach spoconych pomiędzy udami koleżanki artystki.
Po czterdziestu kilometrach zwykle brakuje tematów.
Zaczniesz więc znów snuć swą opowieść o magicznych wręcz miejscach, gdzie kupujesz
kradzioną, pół mokrą sosnę, by dotrwać do końca opałowego sezonu
lukasz_ze_spychowa
|