po deszczu- ugaszone pragnienie
najprzeprawdziwsza to miłość
gdy żądze pierwotne
giną przed psalmem
ku jej wszechmogącej sile
najprzeszcześliwsza to miłość
gdy na równie chłonący
co pragnienie jej kojący
trafi ruczaj
niebo! stałoś tak wysoko
przestrzeń pusta
zbliżona istotowo
do masy atomowej powietrza
włożona w odcienie lazuru
przelewająca się żarzącym
ultrafioletem lipca
w poidła ptakom i wszelakim
przedstawicielom fauny
myślałam, jakież jesteś bezmierne
jak zdołam obliczyć kroki
do najlichszej chociaż przystani cienia
jak wytrzymam obrotów niezliczoność
klepsydr do altostratusów
iluż odda tchnienie ostatnie
nim nastanie
czas parasoli
dziś dotykam łez nieba
spływają po palcach i policzkach
powoli w majestacie
perłami zawieszane na sukienkach nasturcji
i polnych kwiatów
w pucharach cierpliwości oczekują
powrotu na przestwór sklepienia
myślałam, nie ma raju
dziś żółte papierówki
skąpane w chmur ofierze
wytykają mi małą wiarę
a eden wlewa się deszczem
w nasze spragnione wargi
a odwrócony ku słabościom wzrok
znowu szuka słońca
najprzecudniejsza to chwila
gdy wyczekiwane muśnięcie
muślinu miłości nie mija
mimo kolejnych oczu mgnienia
STEWCIA
|